Polacy jak tyłek, na pół podzieleni.
Nie widzą przyczyny, więc nic się nie zmieni...
Lewa strona, prawa flanka, totalny absurd,
Prasa, telewizja wciąż dodają kontrastu.
Czarne jest białe, białe jest czarne,
Szanse narodu są raczej marne.
Denary się leją, grabież trwa w najlepsze,
Powoli zdychasz, na plecach masz dreszcze.
Krzyki, wrzaski, przepychanek cała masa,
Nie ma powagi, rozsądku, zniknęła klasa.
Nie ma powagi, rozsądku, zniknęła klasa.
Obietnice? Fruwają w powietrzu, jak babie lato.
Lekko kłamstwa z ust płyną, nie ma kar przecież za to.
Znów człek dał się wykiwać, poniżać i skopać,
Liczy się gaz, podatek, deszczówka i ropa.
Interes ma być intratny, ale nie dla każdego,
Bo pieniądz dla władz jest - nie dla biednego.
Porządek z chaosu, wszystko kipi w kotle,
Człowiek zasuwa, z czoła kapią mu krople.
Ciśnienie wciąż większe, już prawie wybuchło!
Nikt nie ma pojęcia co będzie jutro...
I nie ma też chwili, chwili wytchnienia,
Machina ta zżera ludzkie istnienia.
Spokoju brak. Zsuwa się lawina.
Płacz przyjdzie później. Czyja to wina?