Monday, July 15, 2013

Zalew – bitwy, zawody, imprezy, a faktyczny progres…

Można zalać zupkę chińską wrzątkiem, można być zalanym przez wodę cieknącą z sufitu. Mogą nas również zalać informacje podawane przez media. Równie dobrze można się podtopić w zalewającej nas fali tanecznych event’ów, które niestety nie zawsze dostarczają tego co powinna przynieść woda, mianowicie – rozkwit.

Hip-hop, jako kultura w znacznej mierze rozwinęła się dzięki zdrowej (choć nie zawsze) rywalizacji. Bitwy toczone przez bboys, DJs, raperów, czy writer’ów pozwoliły znaleźć się na obecnym poziomie, wszystkim elementom tej kultury. Dzięki różnego rodzaju starciom tanecznym, czy werbalnym każdy mógł dołożyć coś od siebie i wynieść dany element na wyższy level.


W dzisiejszych czasach bitwy, które kiedyś odbywały się na boiskach, ulicach, w kołach w klubach, czy na Block parties dziś głównie mają swoje miejsce na parkiecie podczas różnych eventów. Czasami bywa tak, że imprez okresowo brakuje, z kolei innymi razy jest ich aż nadto. Praktycznie każdy weekend „tanecznego sezonu” (od września do czerwca) wypełniony jest zawodami w różnych częściach kraju. Eventy rodzą się jak grzyby po deszczu. Patrząc w kalendarz imprez trzeba się grubo zastanawiać, w których wziąć udział. Czy aby na pewno? Dużo nie zawsze znaczy dobrze. Odwiedzając wszystkie „turnieje” tylko po to, by zaliczyć obecność, nie przyczynia się do rozwoju bboya czy bigirl, jak i do rozwoju sceny w szerszym wymiarze. Zalew imprez powoduje, że większość z nich jest na średnim lub często niskim poziomie. Bardziej doświadczeni tancerze nie wpadają na wszystkie imprezy z kalendarza, bo „zaliczanie” contest’ów nie jest potrzebne do osiągnięcia rozwoju. Często bywa tak, że w ten sam dzień zawody odbywają się w kilku różnych miejscach w Polsce. Sprawia to automatycznie, że grono potencjalnych tancerzy, mogących wziąć udział w zawodach dzieli się na kilka imprez. Większość ludzi (z rozsądku, braku funduszy lub patriotycznie) wybierze lokalną akcję, by miejscowo wspierać inicjatywę. Wszystkie imprezy stracą rzecz jasna na ilości uczestników. Rozumiem, że kozacką sprawą jest możliwość wzięcia udziału w zawodach we własnym mieście, lub w pobliżu, ale wiąże się to niestety z tym, że imprezy konkurując ze sobą  tracą w wielu aspektach, głównie na poziomie zawodów, czy atmosferze, a przecież te elementy są najistotniejsze bo one nadają cały klimat.

Duże imprezy, z historią, o wyrobionej marce, czy po prostu ulubione wśród tancerzy zawsze będą przyciągać liczne grono ludzi. W sytuacji, gdy na zawody przyjeżdża garstka tancerzy  odbywa się mało bitew. Logicznie myśląc – znikoma ilość bitew przynosi minimalny progres. W ten sposób zataczamy koło. Większa liczba trudnych walk, to klucz do postępu. Nie sztuką jest wygrać imprezę pokonując, na drodze do finału, przeciwników w dwóch, czy czterech walkach. Sukcesem jest bycie „świeżym” przez sześć czy dziewięć bitew. Liczy się umiejętność tańczenia w kołach przez całą imprezę. Ale jak tworzyć kółka skoro nie ma klimatu? Ani bboys - w około. Dlatego zalew imprez, często bardzo przeciętnych, nie przyczynia się do rozkwitu ogółu sceny. Dzięki odfajkowaniu kolejnych zawodów w kalendarzu łatwiej zaspokoić swoje ego – „Byłem tu, byłem tam, wygrałem tą i tam tą imprezę. Jeżdżę i reprezentuję” Jak już wcześniej wspomniałem, liczy się jakość a nie ilość. Poza tym, rodzi się pytanie: czy jeżdżąc na większość imprez w kraju jest się w stanie być zaskakującym i niepowtarzalnym na każdych zawodach? Wygrywanie zawodów tymi samymi ruchami co tydzień, jest można powiedzieć - antonimem tak istotnego w tańcu słowa – rozwój. Może lepiej odpuścić sobie 3 imprezy, odłożyć kasę i pojechać gdzieś zagranicę? Potańczyć z kimś kogo nie znamy, dostać po dupie i wrócić na salę potrenować??

Wybierając się na kolejną imprezę warto zastanowić się nad tym, czy jadąc na event będę się dobrze bawić, zdobędę doświadczenie i coś z niego wyniosę, czy raczej pojadę zaspokajać własne Ego. Czasami lepiej zostać na weekend w domu, pójść na salę i zrobić faktyczny postęp zamiast tonąć w tym zalewie podrzędnych contest’ów. Jeśli zależy nam na osobistym rozwoju i rozwoju polskiej sceny tanecznej w tym przypadku stricte - Bboying, wspierajmy te dobrze przemyślane i zorganizowane imprezy (małe i duże), które niosą ze sobą czystą esencję tańca i hip-hopu – MAJĄ DOBRY VIBE!

Jeśli ktoś ma zajawkę pojechać na mniejszy event (mniejszy nie znaczy gorszy, bo może mieć więcej klimatu niż cała masa ogromnych event’ów), wpada, a jest tam lipa z klimatem, moim zdaniem powinien włożyć coś od siebie. Spróbować samemu, albo z ziomkami potańczyć dla siebie, dla własnej przyjemności (poza contest’em). Może to zainspiruje kogoś do tego by ruszyć tyłek. Jeśli uwielbiam to, co robię, a uwielbiam, to nie wpadnę na imprezę zrobić 5 setów, by po evencie zawinąć się od razu na chatę, bo to bez sensu (sztuczny reprezenting). Nie chcę zostać zalanym przez niezliczoną liczbę imprez, a jeśli już gdzieś jadę staram się dawać coś od siebie, żeby naprawdę zrobić progres…

2 comments:

  1. Yo

    Fajnie, że poruszasz ten wątek. Im więcej gada się na temat sceny tym większy jej rozwój, a (moim zdaniem) paneli dyskusyjnych i publikowanych rozkmin na bierzące tematy jest wciąż za mało.

    Zgodzę się z Tobą, że z punktu widzenia doświadczonego bboya dobrze jest zadbać o selekcję odwiedzanych eventów. W "jego" przypadku jest to wskazane.

    Jednak małe biby są dobrą okazją dla początkujących bboys na szybki progres. Dlaczego?
    Po pierwsze ze względu na ilość zrobionych setów. Na większości dużych eventów, przedostanie się przez eliminacje (przeprowadzane najczęściej na zasadzie masówki) graniczy z cudem (podkreślam, w przypadku początkujących bboys).
    Po drugie, na mniejszych bibach bardzo często można spotkać nieznanych nam bboy'ów. Ja osobiście bardziej lightowo czułbym się przed Roxritem niż przed jakimś randomowym typem. Po tym pierwszym: a) wiem czego się spodziewać, b) i tak nie mam nic do stracenia więc pocisnę go wszystkim co mam najlepsze. Ktoś może powiedzieć "no dobra, skoro bardziej będziesz się starał i dasz 100% to progres też będziesz miał większy". Problem polega na tym, że mój przeciwnik idzie dalej do finału i tak czy siak ma tego samego dnia większy progres niż ja. Natomiast o tym drugim często nie wiem nic.. jak tańczy, czy wystarczy jak go pocisnę freestylem, foundation itd. itd. Powstaje niepewność nad którą trzeba zapanować, a to chyba jedna z kluczowych umiejętności potrzebna do wygrywania np. za granicą.

    To jest chyba trochę tak jak z grami komputerowymi. Dobrze jest zacząć od niskich poziomów trudności, żeby sukcesywnie pnąć się w górę.

    A co do wysypu takich małych (często niedopracowanych) imprez to wyraźny znak, że scena się rozwija. Przecież organizatorzy też muszą gdzieś się uczyć, a raczej kiepsko by było gdyby zaczynali od organizacji wielkich eventów takich jak WCH, BOTY, Outbreak itp. Ponadto (teoretycznie?) im więcej małych eventów dla początkujących, tym luźniej na tych dużych. Czy duże biby nie byłyby ciekawsze i bardziej pasjonujące, gdyby nie trzeba grzebać się pół dnia w eliminacjach dla miliona osób, wykorzystać ten czas na ociekające flavą koła z największymi kocurami, a podczas finałowych batelek drzeć niezmęczone przez znane i lubiane "zróbcie hałas" mordy?

    Ode mnie to chyba tyle :).. btw. fajnego bloga masz.

    Pozdro pis joł i takie tam
    Rączka

    PS: Wszystko git tylko wystawianie komentarza jest jakieś skomplikowane.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Przede wszystkim dzieki za koment i sorki za pozna odpowiedz, ale okres wakacyjny nie sprzyja lacznosci internetowej:)

      Jesli chodzi o tanczenie z kotami, to racja czasami na eventach jest okazja, zeby sie z nimi potrachac, nie jadac za granice i mozna dac z siebie wszystko. Ale nie wazne kto przed toba stoi na walce, wazniejsze jest pokonanie siebie, nie zaleznie czy stoi przed toba Kmel, czy Bboy hobbit:) nawet Ivan nawijal o tym na jednym z filmikow Catch the Flava.

      W kolach mozesz stoczyc walke z kim chcesz, bez limitu rund. Sam, albo z ekipa, tam jest energia. Kolo weryfikuje skillsy...

      Potrzeb nam jamow i tanczenia w kolach... I poczatkujacym i bardziej doswiadczonym. W kolach mozna sie sporo nauczyc...

      Nie wiem, czy ilosc kontestow przeklada sie na rozwoj calej sceny, bo wiele z nich jest naprawde kiepskich, niezaleznie od doswiadczenia organizatorow. Wydaje mi sie, ze wiele imprez jest robionych tylko po to, by byly. Nie przemyslane itp.

      Nie ma juz praktcznie imprez, ktore przyciagaja cala scene. Ludziom nie chce sie jechac na drugi koniec Polski, bo w nastepny weekend maja bibe 30 km od chaty. Ciezko przez to powiedziec, czy scena faktycznie sie rozwija.

      Male imprezy potrafia byc kozackie, ale jesli np. wpada tam 10 ekip po 3 os. kol pewnie nie bedzie. To moze chociaz walki po 3 sety, albo kazdy z kazdym, nie pucharowo. Cos trzeba wymyslic!:)

      Tak, czy inaczej mysle, ze to powazny temat, ktory powinien byc poruszony i przez doswiadczonych graczy i mlodych kotkw wchodzacych na scene. Od tego przeciez zalezy rozwoj nas wszystkich:)

      Pozdr!

      Delete